Coś we mnie rośnie i nie jest to dziecko

Coś we mnie rośnie i nie jest to dziecko.

Biorę kilka wdechów, zapominam oddać.






Coś we mnie rośnie, jest gorzkie i lepkie.

Dziura jak z Gdyni do Oświęcimia.


Nie ma tam głębi, jest zmięta płytkość.

Płaska i bez wartości odżywczych.


Spocone miejsce pod piersią, oko czarną kredką.

Alejka alkoholi w Żabce jak smutny plac zabaw.


Niewinny żarcik, rozgrzana skóra.

Wciągajmy koks na ławce w nocy.


Coś we mnie rośnie, nie spełniam obowiązku.

Orgazm jest smutny, wesoła piosenka.


Składam pragnienie w kostkę, dokładniej niż zdanie.

Upycham pod żebrem, dalej od serca.


Rozpaczliwie rozpalona, ogień nie gaśnie.

Mocniej narwana, choć wcale już nie chcę.


Oddycham szybko, rozkładam kolana.

Nie umiem się uczyć, się uczuć, nie umiem.


Składam to pragnienie, dokładniej niż pranie.

Upycham głęboko, lecz zawsze wystaje.


Jakaś nitka czy skrawek, pierdolę taką zabawę.

Wpuść mi coś do żyły w nocy na huśtawce.


Coś we mnie rośnie, jest pełnokrwiste.

Biorę wdech, wydech, dźwięk mnie wybudza.