Przebudzenia, czyli podróż przez 27. rok życia

Niedługo moje urodziny. Wejdę w nowy, 28. rok życia. Dziwne, bo wydaje mi się, że to strasznie dużo. Może dlatego, że nigdy nie robiłam dokładnych planów, nie marzyłam o białej sukni i przysięgach, nie myślałam, że do któregoś tam roku życia chcę mieć dzieci, a do kolejnego dom. W ogóle mało planów robiłam. Może też dlatego, że nie podejrzewałam, że tyle lat przeżyje, do czego miałam mniej lub bardziej uzasadnione powody.

To był bardzo trudny rok. Chciałabym, żeby było czasem łatwiej. Ale mam za co dziękować, wciąż tu jestem, istnieję. Przeżyłam w tym roku wiele pięknych chwil. Widziałam wiele pięknych miejsc, nowych krajów i mórz. Pierwszy raz podróżowałam po Afryce. Poznałam w tym roku parę osób, które stały mi się bliskie. Przede wszystkim jednak zaczęłam przyglądać się sobie i jeszcze ciężej nad sobą pracować. Dzięki temu czasem bardzo chce mi się żyć. I pierwszy raz od lat naprawdę mam na to siłę.



Piszę to tu, bo wiem, że nie tylko ja tak mam. I wiem jak wiele wspaniałych osób w moim otoczeniu zmaga się z depresją, innymi zaburzeniami psychicznymi, uzależnieniami. O większości z nich nikt by nie powiedział, wierzcie mi.

Uznanie choroby to dopiero początek. Leczenie to ciężka praca z nadzieją na życie. Wędrówka przez góry i doły. Można śmiać się, kochać się, tańczyć, rozmawiać. A czasem nie da się wyjść z domu. Nie da się ubrać, wyjść i być z ludźmi. Nie da się skupić i nie da się żyć. Nie można zasnąć i się obudzić. Po prostu nie wiem po co bije mi jeszcze serce, chciałabym, żeby przestało, i już. Po prostu nie wiadomo dlaczego muszę oddychać, próbuję przestać, ale brak sił już nawet na to.

Czasem zapominam, że jest coś takiego jak radość.

Ale mam za co dziękować, bo nauczyłam się prosić o pomoc. Przede wszystkim, mam taką możliwość. To ogromne szczęście. Nie każdy je ma.

Mój 27. rok życia jest rokiem przebudzeń. Nie tylko uznałam chorobę i zaczęłam leczenie. Uznałam też, że moje życie to mój wybór i odpowiedzialność. Nie, żebym wcześniej o tym nie wiedziała. Ale teraz to zaakceptowałam. Przed samą sobą. To JA decyduję. Nikt inny. Mój wybór, moje błędy, moje nauczki. Moje lekcje. Chętnie słucham rad życzliwych mi osób, ale cokolwiek wybiorę, to moja odpowiedzialność. To ja poniosę konsekwencje i nie mam prawa nikogo o moje wybory obwiniać.

To trudne, ale też piękne odkrycie. Bo daje poczucie wolności. Przez wiele lat byłam w związkach, nie zawsze wybierałam odpowiednich partnerów. Nie żałuję tych doświadczeń i wielu pięknych chwil, jakie razem przeżyliśmy, ale uważam, że bycie singielką przez ostatnie kilkanaście miesięcy to najlepsze, co mogło mi się przydarzyć.

Wchodziłam w związki jako niezbyt dojrzała i świadoma siebie osoba. Zbyt często oddawałam "stery" naszego wspólnego życia, mieszkania, wyjazdów w ręce drugiej osoby. Zbyt często rezygnowałam ze swoich potrzeb, nie umiałam ich nazwać. Teraz nauczyłam się niezależności, świadomego życia w pojedynkę. Wynajmować mieszkanie sama i sama za nie płacić. Sama ogarniać swój domowy budżet. Zaakceptować swoje priorytety co do spędzania czasu, mieć czas dla innych, ale też dla siebie. To ważne odkrycia i jeśli kiedykolwiek wejdę w nowy związek, nie popełnię już tych samych błędów. Nie zapomnę o sobie.

Wiele w tym roku spotkałam też mało życzliwych osób. Takich, które są agresywne, nie wspierają, ale lubią zabierać dobrą energię. Nie wiem skąd w ludziach taka potrzeba, podkładania nóg, szkodzenia innym, zawiści. Może wynika to z ich niskiego poczucia własnej wartości, zazdrości, nie wiem... Ale to nie moje zadanie się dowiedzieć. Staram się od takich osób trzymać z daleka i chciałabym nie musieć ich spotykać.

Jestem wdzięczna za ten rok, że mogłam go przeżyć świadomie i w większej części bez znieczuleń, których nadużywanie mocno przyczyniło się do mojej choroby (tak, alkohol w nadmiarze zmienia chemię mózgu, co może prowadzić do depresji...).

Jestem wdzięczna za możliwość podróżowania, oglądania świata i poznawania ludzi. Jestem wdzięczna za to, że mam wokół siebie kilkoro wspaniałych Przyjaciół i grono Znajomych, bez których byłoby mi naprawdę ciężko przeżyć ostatnie miesiące. Wspaniale jest wiedzieć, że są, nieważne jakie i ile głupot zdarzy mi się jeszcze popełnić. Jestem wdzięczna, że mam rodzinę, która, mimo, że daleko, zawsze we mnie wierzy i trzyma za mnie kciuki.

Jestem wdzięczna, że mogę się rozwijać na wielu polach. Przez lata nie byłam w stanie myśleć, skupić się. Teraz mogę pisać. I jest to wspaniałe i pomaga. Każda wiadomość, którą dostaję po kolejnych wpisach na tym blogu pokazuje, że nie tylko mnie daje to radość.

Życzyłabym sobie jeszcze chociaż paru takich ciekawych lat. Chciałabym kiedyś poznać Tę Najważniejszą Osobę, dla której ja też będę Najważniejszą. Chciałabym znowu odnaleźć w sobie przekonanie, że kiedyś to się stanie. To naturalna, ludzka potrzeba i przestalam ją wypierać. Nie jestem ponad to, nie jestem inna, chcę tego, czego chcą wszyscy. Obserwuję wiele związków i rodzin. Znam kilka takich, które imponują mi tym, z jakim szacunkiem ich członkowie traktują siebie nawzajem, jakie zainteresowanie sobie okazują, jaką niezależność sobie dają. Jeżeli kiedyś taki związek lub rodzinę uda mi się stworzyć, to super.

Jeśli nie, będę się dalej cieszyć się tym, co mam.

Bo wiem, że mam bardzo wiele.