Krzyczeć i kwitnąć. Nowy kraj

Na mojej mapie jest nowy kraj.
Uznałam go parę miesięcy temu.
Jestem po drugiej stronie.
Zdiagnozowana. Szalona. Szurnięta.
Często rozczochrana.
Uśmiecham się bardziej, urosłam.


Tokio, 2017

Nie jestem w tym kraju na wczasach. Słońce rzadko zagląda.
Mam paszport i wizę. Na zawsze.
Codziennie trochę tu mieszkam.

Nauczyłam się prosić. Przyjąć pomoc, lekarstwo.
Mimo skutków ubocznych.
Uczę się znowu płakać. I krzyczeć. Dotykać.
Zaczęłam czuć więcej, to boli.
Jak wiele jest we mnie wściekłości.
Niewykrzyczanego gniewu.

Odkrywam na nowo przyjemność.
Znów poczuć słodkie, dotykać.

Ludzie w tym kraju czują za dużo.
Też czasem nie mają sił, by wyjść z domu.
A czasem są bardzo radośni.
I śmiejemy się razem, wariacko.

Jest nas tu więcej niż sądziłam.
Jest nas zdecydowanie zbyt dużo.
Jesteśmy kobietami i mężczyznami. Mamy mało i dużo pieniędzy. Mamy żony, mężów i dzieci.
Jesteśmy młodsi i starsi. Brzydcy, ładni, smutni i weseli.

Jedni z nas wstają codziennie, ubierają się i wychodzą. Inni nie mają siły mówić.
Jest nas tysiące, miliony na świecie. Nie jesteśmy gorsi i mamy prawo BYĆ.

Na mojej mapie jest nowy kraj.
Tu można wykrzyczeć emocje. Wyczuć do końca, wziąć oddech, urosnąć.
Nie tłamsić i nie zagłuszać.

Na mojej mapie jest nowy kraj.
Męcząco jest świadomie wyjeżdżać, odczuwać, próbować.
Wygrywać i przegrywać codziennie.
Brakuje ucieczki do wódki.
Brakuje wyparcia, spokoju.

Zanurzyć się znów w tej destrukcji.
W zapomnieniu, porannym kacu, niebycie.
Jest zbyt trzeźwo, przejrzyście, uwiera.
Kusi, by łyknąć, wychylić.
Szkło jest wszędzie i woła, przyciąga.

Na mojej mapie jest nowy kraj.
Żyję tu i jestem, świadoma.
Nie pozwalam sobie uciekać.
Pozwalam sobie oddychać.
Pozwalam sobie czuć.
Pomału, nieśmiało. Nareszcie.
Kwitnąć.