Ból, który zmienia




Ból fizyczny. Powracający, trwający wiele godzin, odpuszczający dopiero po kilku kroplówkach z lekiem rozkurczowym/przeciwbólowym. Taki ból zmienia człowieka. Zmienia w kogoś, kto każdą cząstkę siebie poświęca na przetrwanie bólu. Zaciska mięśnie i próbuje oddychać głęboko, czekając aż ból minie. Kiedy ból mija, całe ciało jest tak napięte w wyczekiwaniu, że nie jesteś pewna, czy jeszcze boli, czy już cię nie boli. Ból wewnętrzny, niemierzalny, nieweryfikowalny przez nikogo innego. Ból z głębi ciała, z miejsc, których nie widać, których nie można dotknąć, pomasować, ukoić. Ból tajemniczych, mieszkających we mnie tworów, których nie można samej wyciąć, wyrzucić i znów cieszyć się życiem. Taki ból zmienia. Przeistacza mnie w osobę pełną lęku, że znów będzie bolało. A ja nie mogę pomóc sobie z tym bólem sama. Ból zmienia mnie w człowieka w napięciu, ze zmarszczonym czołem, w wyczekiwaniu, w strachu, w bólu i czekaniu aż przestanie boleć. Ból zmienia w człowieka zmęczonego kilkugodzinnym dniem, w człowieka, który zamarza ze strachu przed bólem. Będąc w takim napięciu trudno wpuścić radość, dystans i wolę życia. Wpuszczam jednak oddech, słońce, wpuszczam wsparcie dobrych ludzi i idę dalej w napięciu, z nadzieją, że źródło bólu zostanie usunięte, a ja odetchnę i będę mogła cieszyć się tym dobrym, pełnym, fascynującym życiem, które prowadzę.