Niedomknięte drzwi do szaleństwa (2021 miligramów przeciwlekowych)


Baby I'll be like a wildflower 

I live on sheer willpower 

I'll do my best never to turn into something 

That burns, burns, burns 

Like the others baby, burns, burns, burns


Lana del Rey


***

Tęsknię za latem, wiosną i jesienią. Za wszystkimi kolorami świata.








Za pomidorem, soczystym, pełnym smaku. Za rowerem z górki i wiatrem. Za nieregularną opalenizną. Za szczerym, głośnym śmiechem. Za papierosem i piwem bezalkoholowym. Za chłodnym, przyjemnym wieczorem. Za lotniskiem i za peronem. Za lekką sukienką, rozpinaną w pośpiechu. Za zimną pościelą i ciepłym ciałem. Za żółtym polem rzepaku oglądanym z pociągu. Za zapachem lata w mieście, puszkami nad Wisłą i spoconym tłumem. Za zapachem lata w lesie i na wsi. Za zdrowiem i za nadzieją. Za szybkim zapominaniem. I jeszcze ta cholerna zima. Zimny świat i zimne światło. Jakbym godzinami siedziała pod jebaną jarzeniówką. Tęsknię za ciepłym. Za ciałem, które mnie nie zawodzi. Za ciałem z parametrami w normie. Za ciałem bez zbędnych elementów w środku.
Za ciałem nie kłutym, nie prześwietlanym, nie skanowanym.
Za ciałem bez żelu do USG.
Za ciałem bez elementów w środku.
Których nie mogę zdrapać, wyjąć czy wydalić. Których nie mogę kontrolować.


Za truskawkami i witalnością. Za peonią i za jaśminem. Za lekkim kwitnieniem, orgazmem. Za budzeniem się i szybkim zasypianiem. Za zapachem ogniska. Krąży we mnie gęsta i gorąca. Proces intra, a przy tym kompulsja. Odpowiedzialność i atak paniki. 2021 miligramów przeciwlękowych. Niedomknięte drzwi do szaleństwa.