Kto się boi kobiecych sutków?
No kto?
Kto?
Bo przecież nie mężczyźni.

W niedzielne przedpołudnie idę z kawą w stronę lasu ubrana w dresowe spodnie, adidasy i T-shirt.
Na przeciwko mnie tłum ludzi, którzy wyszli właśnie z kościoła.
Wyprasowani, eleganccy, wyperfumowani.
Jedna starsza pani patrzy prosto na moje piersi - bez stanika, pod koszulką i ostentacyjnie ROBI MINĘ. Na jej twarzy maluje się mikstura zaskoczenia i złości, przyprawiona obrzydzeniem.
Kobiece sutki.
Fakt ich istnienia, a co gorsza nie zakrywania ich kształtu pod koszulką zdaje się nie do zniesienia, należy więc wykorzystać dobrze znane i stosowane na dziewczynach od najmłodszych lat narzędzie dyscyplinujące: ZAWSTYDZANIE.
Chwilkę później mija mnie kobieta z kilkuletnią córką.
Dziewczynka mówi głośno: ,,Ta pani nie ma stanika"!
Na co jej matka (nie patrząc mi w oczy, ale zerkając na mnie z wyrazem twarzy najwyższego moralnego niepokoju i zdecydowanie zbyt głośno jak na rozmowę tylko między nimi) mówi: I CO, ŁADNIE TO WYGLĄDA? (tonem sugerującym odpowiedź),
Dziewczynka (grzecznie) wykrzykuje więc - nie! A kobieta: NO WŁAŚNIE! (głosem nauczycielki, kaznodziejki, dojrzalszej i mądrzejszej, wiedzącej lepiej).
Mijam je i uśmiecham się gorzko. Smutno raczej. Oberwałam.
Postrzelona przez normy społeczne i moralność ważniejszą i prawdziwszą od mojej, ponieważ uświęconą religią i usraną tradycją.
To nie jest przyjemny strzał i miłe uczucie.
Tylko, że mnie to już nie boli.
Myślę o tym, kogo naprawdę zaboli.
Kogo zaboli, gdy będzie dorastać nieświadoma swojego ciała i niezadowolona ze swojego wyglądu. Kogo zaboli, gdy nie będzie mogła zaakceptować swojego zmieniającego się ciała i zacznie je nienawidzić?
Mijając je myślę o tym, że wcale nie zasłużyłam na ten strzał i niewygodnie mi z tym.