Dzikość nowych lądów (Fuerteventura)


Zmysły przytępione, wokół mnie mgła.

Mdła jak płatki owsiane zajmuję najlepsze miejsce.

Wyciągam nogi przed siebie, zapinam pas.

Dziesięć długich miesięcy bez tego.


Wszystko przykryła lawa.

Zastygła jak krew na mojej twarzy.

Jak tygodnie tępego bólu zza opioidów

Bez mówienia i bez jedzenia.

Pani w windzie, co uznaje mnie za niezbyt wychowaną.

Bo nie odpowiadam i się nie uśmiecham.


Nie mogłam odpowiedzieć.

Nie mogłam się uśmiechnąć.


Zmysły przytępione, wokół mnie mgła.

Na mnie ciężar z rozczarowań.

Wszystkich strat ostatnich miesięcy, tygodni.

Autobus sto trzydzieści osiem, Zajezdnia Utrata.

Czy można przez dziesięć miesięcy stracić więcej?

Złudzeń.

Nadziei na uratowanie relacji.

Wiary w autorytety.

Poczucia bezpieczeństwa.


A jednocześnie tak wiele zyskać?

Koniec.

Nowy początek.

Siebie.

Możliwość, zamiast pewności.





Odmawiam przyznania jak bardzo cierpię.

Odmawiam przyznania, że ten ból jest prawdziwy.

Paraliżuje mnie strach, że to złe decyzje.


Choć wiem dobrze, że to jedne z tych słusznych.

Podjęte, by chronić siebie.

Podjęte, by iść swoją drogą.

Być wreszcie po swojej stronie.


Ona mówi ,,przeżyć żałobę".

Ja mówię: ,,mam już dość cholernego przeżywania".

Ona mówi ,,może nawet rozpacz".

Jak jakieś obce, rzadko używane słowo.

Jak ,,ropucha" albo ,,rzeżączka".


Rozkładam na czynniki pierwsze to słowo.

Roz-pacz.

Jak roz-rywanie.

Które nie jest roz-rywką.


Trudno mi pozwolić sobie na tę rozpacz.

Chowam ją głęboko, wyciągam moje AJDI.

Stoję z zatkanymi uszami w dusznym holu lotniska.

Wyciągam moje AJDI, hej, gdzie się podział ten świat?

Świat opuszczonych przejść granicznych?

Otwartych granic, otwartych ramion...


Późne popołudnie, długi, ciepły prysznic.

Jest ciepło i sucho, wszystko przykryła lawa.

Czarne, spokojne, a jednak wulkany.

Długi spacer, delikatne słońce.

Czarne skały, biały szum.

Chłód, gęsia skórka na całym ciele.


Ten moment, gdy dostrzegam ocean.

Podchodzę do krawędzi, setki metrów w dół. 

Zaczynam głośno płakać, chowam w dłoniach twarz.

Tam poniżej ocean uderza o brzeg.

Toczy się walka na śmierć i życie.


Tam w wodzie moje ciało w sukience w jasne kwiaty.

Fale noszą je jakby nic nie ważyło.

Ocean uderza nim o skały, niemal czuję ten ból.

Wtedy nic już nie mogłoby mnie zranić.

Żadna rozpacz, żałoba i żadnej nadziei.


Tam gdzie życie, jest śmierć, tam gdzie gdzie życie.

Żywioły szaleją wokół mnie i we mnie.

Zanim moje ciało uniesie ziemia, woda.

Dzikość nowych lądów, serce chce do świata.

Wybucham jak wulkan: świadomość, obecność.

Pęka mi coś w środku, jestem sobą, czuciem.

Zanim wszystko przykryje znów lawa.