słyszysz?
Ten oddech zaprasza cię
byś napisała pierwsze słowo
swojej nowej historii
twoja nowa historia zaczyna się od tego:
Jesteś ważna
Julia Fehrenbacher
Nie bardzo wierzę w ten Nowy Rok. W lutym Chińczycy będą słać miliony marzeń z lampionami do nieba, a Żydzi we wrześniu zanurzać jabłka w miodzie. Wierzę jednak, choć bardziej wiem, że można i warto zaczynać od nowa. Nowy Rok można sobie zrobić i sprawić, że będzie prawdziwy.
Można dotykać dna wiele razy, ale nauczyć się znów głośno śmiać, przeklinać i zakochiwać.
Można chcieć umrzeć, być zmęczoną i starą, a później uświadomić sobie, że to tym życiem nie chce się dłużej żyć. Rozwalać je więc po kawałku małym młoteczkiem i sklejać na nowo, cierpliwie. Budować nowe po swojemu. Można i warto nie mieć przy tym potrzeby, by się znieczulić. Można czuć osamotnienie, a potem spotkać osoby, przy których chce się być blisko. Można czuć wdzięczność i radość i cieszyć się każdym cholernym dniem, nawet takim szarym i zimnym jak dziś.
Wszystko można, ale nie wszystko trzeba i ta myśl nawet czasem mnie uspokaja.
Im dłużej myślę o minionym roku, tym wyraźniej dostrzegam, że był to dla mnie przede wszystkim czas utraty. Ludzi, złudzeń i poczucia, że wszystko zależy ode mnie. Zawsze bardzo chciałam być wszechmocna, a kultura, w której żyjemy nieustannie karmi nas iluzjami o dietach-cud, związkach-cud, work-life-balance-miracle i całe to pitolenie, że możemy mieć wszystko-od-razu-cud i to (wiadomo!) zupełnie bez wysiłku.
Mocniej i boleśniej niż kiedykolwiek odczułam w tym roku, że bycie szczerą nie sprawi, że będę mieć wielu przyjaciół. Doceniłam jakie to szczęście, że są w moim życiu ludzie, którzy tę szczerość cenią i od których zawsze ją dostanę. Wesołe miasteczko dawnych autorytetów straciło kolor i blask.
Uświadomiłam sobie jak bardzo nie jestem ani moim ciałem, ani pieniędzmi, ani osiągnięciami. Nie jestem tym, co ktoś o mnie mówi czy myśli. Wyraźniej niż kiedykolwiek zobaczyłam, że to nie jest i nigdy nie będzie łatwiejsza droga. Chciałabym powiedzieć, że moje największe ,,osiągnięcie” w tym roku to przeżycie go w jednym kawałku, ale prawda jest taka, że skończyłam go pozszywana, z nowymi bliznami i zębami, z nadal bolącą szczęką, ale też wdzięczna, że żyję i cholernie wzruszona.
Mam poczucie, że nie zrobiłam wiele, ale we mnie zrobiło się naprawdę dużo. I chociaż wiele straciłam, zyskałam znacznie więcej. Nowych, dobrych ludzi. Wolność. Realność. Świadomość, że nigdy nie będę mieć idealnego życia, bo takie nie istnieje. Że ja nie będę idealna i inni ludzie też nie. Przekonanie, że to ja odpowiadam za moje szczęście. Coraz większą witalność, ciekawość świata i ludzi i fascynację tym, czego jeszcze doświadczę, póki tu jestem. Pewność, że drzemki w ciągu dnia wcale nie są stratą czasu.
I chociaż zaboli czasem bardzo, to warto.