Rezonans metafizyczny. Delikatność

Otwieram oczy, szkoda, że już koniec.
Nie chcę tych szarych, niekończących się godzin. 
Wszystko przyśpiesza, a mnie kończą się siły.
Zbyt głośno w głowie, by dało się żyć.




Poza przelewem za mieszkanie i terminowym zusem
Nie pamiętam do czego chcę dobiec tak szybko.
,,Powinnaś", ,,szybciej", ,,przed trzydziestką".
Krzyczą głosy z wnętrza świadomości.

Nie słyszę własnego głosu.
Serce przyśpiesza, ucieka czas.
Pod ciężkim kloszem z grubego szkła.
Nie widać spod niego nawet skrawka nieba.

Kubrick sra w mózgu, pali mi synapsy.
Nic mi nie smakuje, świat jest gęstą chmurą.
Nie umiem pozwolić sobie na ,,nie wiem".
Plączą mi się stany skupienia świata.

Robię rezonans metafizyczny.
Za mało bycia w życiu, niedobór czułości.
Hedonizm wyparty nadmiernym zdyscyplinowaniem.
Podwyższony poziom delikatności.

Pragnienie sensu poza tabelą.
Krótko mówiąc: rozpacz, powolne zdychanie.
Zalecenia: krok w tył, oddech, coś przyjemnego.
Trudno w biegu pokonać anhedonię.

Zatrzymuję się, rozglądam, cicho.
Zastygam, gęstnieję, nie umiem odpuścić.
Przez chwilę zupełnie znikam.
Obserwuję z oddali, nie chcę mówić, ani nikogo słuchać.

Z wnętrza przebija głos, śpiewa o lutowym wietrze.
Który pachnie już trochę wiosną.
O kwiatach, które wkrótce się przebiją.
Naprawdę nie mają wątpliwości, że wciąż warto?

Puszczam się lekko, unoszę się i tętnię.
Jestem w dole, jestem w górze.
Oddaję kontrolę, by przejąć dowodzenie.
Orgazm wielokrotny, wolne dochodzenie.

Będę delektować się tą słodką mgiełką.
Otulam się nią, zlizuję z uśmiechem.
Dostaję to, czego chcę.
Bo czego potrzebuję mogę nie dostać nigdy.