Zmiotłam z mojej podłogi. F.U

Teraz jest już pozamiatane. 
Nie będę trzymać twojej miękkiej dłoni. 
Z czerwonymi paznokciami.




Nie przytulę na powitanie.
Nie wzruszę się twoimi łzami. 
Nie pomaluję ust twoją szminką.

Bo jest już pozamiatane. 
Nie obchodzi mnie twój ból.
Zmiotłam twoje lęki z mojej podłogi.

Spuściłam w kiblu twoje niepokoje.
Zmyłam twój zapach z kanapy. 
Nie będę słuchać i myśleć jak pomóc.

I przestanę się w końcu zastanawiać.
Co które zdanie, które wypowiedziałaś.
Było cynicznym zlepkiem wyrazów.
Zmyślonym na potrzeby chwili.
Twojej narcystycznej duszy.

Nie powiem ci, że pięknie malujesz.
I, że cokolwiek znaczysz.
Bo nie znaczysz wiele więcej.
Niż zmiażdżony komar na skórze.

On przynajmniej nie udawał.
Że przyleciał w tym celu.
Ty wyssałaś krew i wpuściłaś truciznę.
Z uśmiechem i watą cukrową biegnąc po jebanej tęczy.

I nie mam ci już do powiedzenia.
Nic prócz spierdalaj we wszystkich językach świata.

I chciałabym nie czuć tej złości.
Tego bólu, poczucia, że szczerość, zupełnie jak miłość.
Towarem jest luksusowym. 

Więc zmiatam te twoje smuteczki.
Spuszczam w kiblu zwierzenia.
Pierdolenie jak kochasz i potrzebujesz.

I w końcu przestanę już myśleć.
O twojej miękkiej skórze i dużym żółtym swetrze.
O twoim wymyślonym życiu i modnych płaszczykach.
O twojej obecności w moim życiu, jak kwaśny deszcz w upalny dzień.

Bo zmiotłam już z mojej podłogi. 
Wszystkie zatrute części ciebie.
I chcę zapomnieć, że w ogóle istniejesz.
W tym samym mieście.
W moim życiu.
W snach.