Pozyskana z głębokości. Skóra

Zrzucam dziś skórę Tamtej.
Szoruję szorstką gąbką.


Zdjęcie: Marakesz 2018


Mogłabym być dziś kobietą.
Z dzwoniącą chustą na biodrach.
Tańczącą na Jemaa el-Fna.

Zrzucam dziś skórę Tamtej.
Zacinam się przy goleniu.

Brunatny, czerwony, róż.

Zrzucam dziś skórę Tamtej.
Obcinam jej włosy, paznokcie.
Naskórek dalekiej mnie.

Mogłabym dziś nie chcieć więcej.
Niż ładne pozory gwarancji.
Mieć swoją zamkniętą historię.

Zrzucam dziś skórę Tamtej.
Szoruję, mocno, do krwi.

Pozyskuję dziś się z głębokości.
Zrzucam wyblakłe kolory.
Urządzam w dwunastym mieszkaniu.

Zrzucam dziś skórę Tamtej.
Wychodzą na wierzch mi łzy.

Pozbywam się też na bieżąco.
Splątanych chwastów ze środka.
Plączą się ciągle, od nowa.

Zrzucam dziś skórę Tamtej.
Co myślała, że musi w na pewno.

Ona myślała, że chce tego samego.
Domknięcia, zapewnienia, to już.
Myślała, że teraz do końca.
Na pewno, na stałe, na bank.

Zrzucam dziś skórę Tamtej.
Choć nie bała się tak bardzo jak ja. 

Mogłabym dziś tyle nie myśleć. 
Oddać komuś część siebie.
Mogłabym nie mieć ataków.
Paniki, się kuląc, łykając, maksymalnie trzy razy w tygodniu, uważać.

Zrzucam dziś skórę Tamtej.
Nieodczuwającej, niepłaczącej, wypartej.

Wydobywam się z głębokości.
Z całym smutkiem, pięknem, zdeptaną gumą do żucia.
Pieką oczy czytaniem, nie mogę przestać, już rano.
Dziś jest tak wiele, wiele mnie i różnych w tej jednej.

Zrzucam dziś skórę Tamtej.
Która niczego już prawie nie czuła.

Robię sobie życie, nie wiem który już raz.
Wiem, że nie ostatni, nie myślę już muszę, powinnam.
Rozbieram myśli na kawałki, rozbieram i mówię, bez końca.
Gmatwają się drogi i czas, a ja chcę jeszcze.

Jeszcze raz.