Przemoc to nie jest sytuacja wyjątkowa.
Przemoc jest wśród nas, w miejscach pracy, w związkach, w sytuacjach zależności.
Przemoc jest tak powszechna, że łatwo jej nie zauważyć, nawet gdy się jej doświadcza.
A nawet jak się zauważy, zabranie głosu okazuje się niedostępnym niemal dla nikogo, oprócz nieszkodliwych freaków, luksusem.

Zupełnie jakby reagowanie na przemoc było czymś, na co pozwolić mogą sobie tylko nieliczni.
Dlaczego większość osób w moim otoczeniu, a jest to przecież krąg ludzi uprzywilejowanych, odbiera sobie prawo, by chronić się przed przemocą?
Dlaczego większość raczej zamilknie i stwierdzi, że nie ma wyboru, że musi się zgodzić na wszystko i uzna tych, którzy sygnalizują problem za, co najwyżej, nieszkodliwych wariatów?
Zupełnie jakby możliwość ochrony siebie, powiedzenia "nie" miały wyłącznie osoby, które są w jakiś niesamowity sposób niezależne?
Bullshit.
Bo skoro wszyscy zgadzają się na daną sytuację, to może ze mną jest coś nie tak?
Bo skoro wszyscy milczą, to może lepiej ja też zamilknę?
Zdecydowałam się napisać ten post, bo trudno jest rozmawiać o przemocy.
Nawet z ludźmi, którzy, wydawać by się mogło, są świadomi i niezależni.
Kiedy ja mówię: "nie musisz się na to godzić", a ktoś mówi: "łatwo ci mówić", narasta we mnie gniew. Złość, którą muszę przekształcić w słowa.
Nie, wcale nie jest łatwo.
Mam wybór, tak samo jak ty.
Są na świecie ludzie, którzy go nie mają.
Są tacy, którzy naprawdę nie mogą odejść. Nie mogą zmienić. Nie mogą tego zrobić bez pomocy z zewnątrz. Ale nikt z nas, mieszkających w dużych miastach, pracujących, kupujących nowe sukienki i kolczyki, wypalających paczkę fajek na jednej imprezie, do nich nie należy.
Wszyscy jesteśmy uwikłani w rozmaite sytuacje zależności.
Dość oczywista sprawa w dorosłym życiu.
Utrzymuję się sama, nie dzielę się kosztami mojego życia.
Nie mam partnera, który płaci połowę za mieszkanie.
Muszę mieć pracę, bo nie będę mieć pieniędzy na życie.
Ale to wciąż mój wybór na co się godzę. Czy stawiam granice, czy sygnalizuję problemy. Łatwiej jest się nie narażać, nie ryzykować stania się tą, która ciągle ma jakiś problem.
Bo kiedy tylko jedna osoba zabiera głos, to widocznie z nią jest coś nie tak.
Byłam w związkach, w których godziłam się na zbyt wiele. Zapominając o sobie, swoich granicach i potrzebach. Pozwalałam komuś, by je przekraczał. Tak, JA pozwalałam.
Będąc w środku takich sytuacji, trudno dostrzec, że naprawdę ma się wybór. Nie jestem niewolnicą, jestem kobietą w XXI wieku.
Dokonywałam złych wyborów, bo tak było bezpieczniej i łatwiej. Nie chciałam być świadoma problemów, nie mówiłam o nich, starałam się o nich nie myśleć.
W życiu zawodowym też popełniam błędy. Staram się wyciągać z nich lekcje, a nie mówić rzeczy w stylu: "wszędzie jest beznadziejnie", "nie ma sensu się starać", "i inne bla bla bla, które wciąż powtarzają ludzie.
Uczę się zatrzymywać. Być ze sobą i przyznać: "to dla mnie za dużo, nie chcę się na to godzić, nie chcę być tak traktowana". Powiedzieć to do siebie. Zaakceptować. To jest bardzo, bardzo trudne.
A potem najtrudniejsze: dać ten sygnał innym.
Bo oni nie muszą tego wcale zaakceptować.
I ja nie mam na to wpływu.
Mam wpływ na to co powiem, co zrobię, i na co się zgodzę. Kiedy powiem "nie".
Słowo, które może kosztować wiele, ale nic nie może równać się z poczuciem wolności i niezależności, które daje.
Mam wpływ na to, czy zostaję w sytuacji, w której jest mi źle, w której nie mogę się rozwijać, w której podcina mi się skrzydła.
Ogarnia mnie złość, kiedy słyszę "łatwo ci mówić".
Każdy musi sam pokonać swoje demony.
Na pewno jest mi łatwiej niż wielu osobom, które doświadczają przemocy, a nie mogą samodzielnie wyjść z sytuacji zależności.
Na pewno jest mi łatwiej niż większości ludzi na świecie.
Ale NIE jest mi łatwiej niż tobie, człowieku z klasy średniej, który naprawdę MA wybór.
Przemoc jest wśród nas, w miejscach pracy, w związkach, w sytuacjach zależności.
Przemoc jest tak powszechna, że łatwo jej nie zauważyć, nawet gdy się jej doświadcza.
A nawet jak się zauważy, zabranie głosu okazuje się niedostępnym niemal dla nikogo, oprócz nieszkodliwych freaków, luksusem.

Zdjęcie: pexels
Dlaczego większość osób w moim otoczeniu, a jest to przecież krąg ludzi uprzywilejowanych, odbiera sobie prawo, by chronić się przed przemocą?
Dlaczego większość raczej zamilknie i stwierdzi, że nie ma wyboru, że musi się zgodzić na wszystko i uzna tych, którzy sygnalizują problem za, co najwyżej, nieszkodliwych wariatów?
Zupełnie jakby możliwość ochrony siebie, powiedzenia "nie" miały wyłącznie osoby, które są w jakiś niesamowity sposób niezależne?
Bullshit.
Bo skoro wszyscy zgadzają się na daną sytuację, to może ze mną jest coś nie tak?
Bo skoro wszyscy milczą, to może lepiej ja też zamilknę?
Zdecydowałam się napisać ten post, bo trudno jest rozmawiać o przemocy.
Nawet z ludźmi, którzy, wydawać by się mogło, są świadomi i niezależni.
Kiedy ja mówię: "nie musisz się na to godzić", a ktoś mówi: "łatwo ci mówić", narasta we mnie gniew. Złość, którą muszę przekształcić w słowa.
Nie, wcale nie jest łatwo.
Mam wybór, tak samo jak ty.
Są na świecie ludzie, którzy go nie mają.
Są tacy, którzy naprawdę nie mogą odejść. Nie mogą zmienić. Nie mogą tego zrobić bez pomocy z zewnątrz. Ale nikt z nas, mieszkających w dużych miastach, pracujących, kupujących nowe sukienki i kolczyki, wypalających paczkę fajek na jednej imprezie, do nich nie należy.
Wszyscy jesteśmy uwikłani w rozmaite sytuacje zależności.
Dość oczywista sprawa w dorosłym życiu.
Utrzymuję się sama, nie dzielę się kosztami mojego życia.
Nie mam partnera, który płaci połowę za mieszkanie.
Muszę mieć pracę, bo nie będę mieć pieniędzy na życie.
Ale to wciąż mój wybór na co się godzę. Czy stawiam granice, czy sygnalizuję problemy. Łatwiej jest się nie narażać, nie ryzykować stania się tą, która ciągle ma jakiś problem.
Bo kiedy tylko jedna osoba zabiera głos, to widocznie z nią jest coś nie tak.
Byłam w związkach, w których godziłam się na zbyt wiele. Zapominając o sobie, swoich granicach i potrzebach. Pozwalałam komuś, by je przekraczał. Tak, JA pozwalałam.
Będąc w środku takich sytuacji, trudno dostrzec, że naprawdę ma się wybór. Nie jestem niewolnicą, jestem kobietą w XXI wieku.
Dokonywałam złych wyborów, bo tak było bezpieczniej i łatwiej. Nie chciałam być świadoma problemów, nie mówiłam o nich, starałam się o nich nie myśleć.
W życiu zawodowym też popełniam błędy. Staram się wyciągać z nich lekcje, a nie mówić rzeczy w stylu: "wszędzie jest beznadziejnie", "nie ma sensu się starać", "i inne bla bla bla, które wciąż powtarzają ludzie.
Uczę się zatrzymywać. Być ze sobą i przyznać: "to dla mnie za dużo, nie chcę się na to godzić, nie chcę być tak traktowana". Powiedzieć to do siebie. Zaakceptować. To jest bardzo, bardzo trudne.
A potem najtrudniejsze: dać ten sygnał innym.
Bo oni nie muszą tego wcale zaakceptować.
I ja nie mam na to wpływu.
Mam wpływ na to co powiem, co zrobię, i na co się zgodzę. Kiedy powiem "nie".
Słowo, które może kosztować wiele, ale nic nie może równać się z poczuciem wolności i niezależności, które daje.
Mam wpływ na to, czy zostaję w sytuacji, w której jest mi źle, w której nie mogę się rozwijać, w której podcina mi się skrzydła.
Ogarnia mnie złość, kiedy słyszę "łatwo ci mówić".
Każdy musi sam pokonać swoje demony.
Na pewno jest mi łatwiej niż wielu osobom, które doświadczają przemocy, a nie mogą samodzielnie wyjść z sytuacji zależności.
Na pewno jest mi łatwiej niż większości ludzi na świecie.
Ale NIE jest mi łatwiej niż tobie, człowieku z klasy średniej, który naprawdę MA wybór.