"Czy ludzie muszą zdecydować, kim są i gdzie dokładnie jest ich miejsce? Czy musimy raz na zawsze wiedzieć, kim jesteśmy? Ile razy wolno nam zmienić swoje życie?"
Diana Abu-Jaber
Zaczyna się pragnieniem.
Wypływa gdzieś z klatki piersiowej, a może z brzucha.
Czasem tak jest. Szczególnie pod koniec.
Zaczyna się mrowieniem.
Ściskiem w mostku, a może w tchawicy.
Dochodzi do gardła i eksploduje mocnym wydechem.
Czasem tak jest.
Że można by spłonąć nawet.
Bo przecież szukam. Intensywnie. W sobie i na świecie.
A oni wyglądają jakby już wiedzieli. Jakby wcale daleko nie szukali.
Mają złote obrączki na palcach.
I wszyscy patrzą na nich jakby wiedzieli.
Jakby mówili: oni są mężem i żoną, będą rodzicami. A Ty kim jesteś? Kim będziesz?
Oni wyglądają jak dorośli ludzie z magazynów kobiecych.
Mówią poważnym tonem, o wspólnym urządzaniu mieszkania i kredycie.
A u mnie zaczyna się mrowieniem. Paraliżem i ogólnym rozedrganiem.
Dlaczego ja szukam siebie tak daleko?
Dlaczego nie wybieram łatwiejszych dróg?
Czasem tak jest. Szczególnie pod koniec.
Zaczyna się pytaniem. Płynącym gdzieś z myśli, pomieszanych jak świąteczna sałatka.
Dochodzi do serca i eksploduje, wybucha różowy brokat.
Dochodzi do oczu i mieni się jak morze.
Dochodzi do serca i wybucha, wszystkimi zapachami i barwami świata.
Biegnie przez kontynenty, rzeki i jeziora.
Pulsuje zielenią wiosennych pól.
I bielą zimowych lasów.
Nie zawsze tak jest. Szczególnie pod koniec.
Wybucha odpowiedź.
Ja bym, proszę wszystkich, chciała czegoś więcej.
Chciałam tej samotnej nocy na lotnisku w Chinach.
Często do niej wracam, tak daleko, zimno i samotnie nie było mi nigdy.
Chciałam tej miłości, choć wiedziałam, że się skończy.
Chciałam czegoś innego.
I wciąż do końca nie wiem co to.
Ale wiem, że jest tam przygoda.
I chociaż jest ciężko, szczególnie pod koniec.
Strącam resztki brokatu z powiek. Wciąż jeszcze są całkiem różowe.
Mogę powiedzieć z uśmiechem na ustach: nie wiem.
Diana Abu-Jaber
Tokio, 2017
Zaczyna się pragnieniem.
Wypływa gdzieś z klatki piersiowej, a może z brzucha.
Dochodzi do głowy i eksploduje małymi wybuchami w skroniach.
Czasem tak jest. Szczególnie pod koniec.
Zaczyna się mrowieniem.
Ściskiem w mostku, a może w tchawicy.
Dochodzi do gardła i eksploduje mocnym wydechem.
Czasem tak jest.
Że można by spłonąć nawet.
Bo przecież szukam. Intensywnie. W sobie i na świecie.
A oni wyglądają jakby już wiedzieli. Jakby wcale daleko nie szukali.
Mają złote obrączki na palcach.
I wszyscy patrzą na nich jakby wiedzieli.
Jakby mówili: oni są mężem i żoną, będą rodzicami. A Ty kim jesteś? Kim będziesz?
Oni wyglądają jak dorośli ludzie z magazynów kobiecych.
Mówią poważnym tonem, o wspólnym urządzaniu mieszkania i kredycie.
A u mnie zaczyna się mrowieniem. Paraliżem i ogólnym rozedrganiem.
Dlaczego ja szukam siebie tak daleko?
Dlaczego nie wybieram łatwiejszych dróg?
Czasem tak jest. Szczególnie pod koniec.
Zaczyna się pytaniem. Płynącym gdzieś z myśli, pomieszanych jak świąteczna sałatka.
Dochodzi do serca i eksploduje, wybucha różowy brokat.
Dochodzi do oczu i mieni się jak morze.
Dochodzi do serca i wybucha, wszystkimi zapachami i barwami świata.
Biegnie przez kontynenty, rzeki i jeziora.
Pulsuje zielenią wiosennych pól.
I bielą zimowych lasów.
Nie zawsze tak jest. Szczególnie pod koniec.
Wybucha odpowiedź.
Ja bym, proszę wszystkich, chciała czegoś więcej.
Chciałam tej samotnej nocy na lotnisku w Chinach.
Często do niej wracam, tak daleko, zimno i samotnie nie było mi nigdy.
Chciałam tej miłości, choć wiedziałam, że się skończy.
Chciałam czegoś innego.
I wciąż do końca nie wiem co to.
Ale wiem, że jest tam przygoda.
I chociaż jest ciężko, szczególnie pod koniec.
Strącam resztki brokatu z powiek. Wciąż jeszcze są całkiem różowe.
Mogę powiedzieć z uśmiechem na ustach: nie wiem.