Pięć lat, jedno miasto. Godziny

"Na pocieszenie pozostaje jedno: godzina w tym czy w tamtym miejscu, kiedy nasze życie, na przekór wszelkim przeciwnościom i oczekiwaniom, otwiera się nagle przed nami, dając to, co zawsze istniało w naszej wyobraźni, chociaż wszyscy z wyjątkiem dzieci (a może nawet i one) zdajemy sobie sprawę z tego, że po tych godzinach nieuchronnie nadejdą następne, znacznie bardziej ponure i trudne. A jednak lubimy to miasto, cieszymy się porankiem, ponad wszystko żywimy nadzieję na więcej".

Michael Cunningham , "Godziny"




Tylko tutaj powietrze pachnie taką miksturą. Mieszanką spalin, moczu w bramach, perfum z Rossmana i wegańskich burgerów. Tylko w tym mieście tak się czuję, od samego początku. Trochę jak w domu, trochę w kosmosie, trochę za bardzo,  trochę w sam raz. Ktokolwiek, gdziekolwiek, to wszystko ucieka, a jednak jest i trzyma mnie w pionie, choć przecież wyrżnęłam kolanem i głową w ten oblepiony przeżutymi gumami beton nie raz. 

Najpierw Wierzbno, potem Służew, dwa lata na Grochowie, później Bielany i Śródmieście. Nigdzie nie jest tak pięknie jak tutaj. Gdy zieleń i tlen mieszają się z gównem, gdy podziwiam różne odcienie drzew, a potem marzę, by przestać istnieć. Być może to miasto ma duszę (choć nie wiem nawet, czy wierzę w duszę), tak szaloną, odstręczającą, a jednocześnie przyciągającą, nie pozwalającą zapomnieć, wyjechać i nigdy nie wrócić. Duszę, która wdziera się do mojego umysłu, trzęsie nim, aż klika, a ja mówię: kocham to miasto. Nienawidzę go i kocham, spotkało mnie tu złe i dobre, zachwiało mną, a ja sobie już od pięciu lat tu życie robię.



Długie spacery, wieczorne miłostki, poranne wykłady. Noce, gdy umysł rozwijał się na równi z życiem seksualnym. Powroty nad ranem, nauka do późna. A potem wielkie miłości, zawsze i tylko na zawsze. Pierwsze prace po studiach, migreny, depresje, terapie. Wiele kilometrów rowerem, samochodem i pieszo. Udomawianie tego miasta. Kwitnącego wiosną, poszarzałego zimą, zupełnie jak ja. 

Pamiętam siebie sprzed tych pięciu lat. Przyjechałam sama, z walizką i mglistym pojęciem o tym kim będę i co zamierzam robić.  Wiele błędnych decyzji w ciągu tych lat podjęłam. Trzymałam się zbyt mocno uczuć, które zaślepiały i niszczyły. Nie pozwalały mi się rozwinąć. Wypiłam o tysiąc łyków wódki za dużo. Zbyt wiele nocy za bardzo nie chcę pamiętać.

Pięć lat i jedno miasto. Godziny gubienia się i znajdowania. Szczerości, za którą płacę zbyt dużą cenę. Wrażliwości, za którą jeszcze większą. Zbyt dalekie podróże poza siebie. 

Nauczyłam się kochać swoje ciało. Zrobiłam kilka tatuaży. Farbowałam włosy. Obcinałam je i zapuszczałam. Nie wyszłam za mąż, nie urodziłam dziecka. Nie kupiłam mieszkania. Nie mam takiej historii do opowiedzenia. Mam za sobą to pięć lat próbowania. Życia na najwyższych uczuciach. Mam przeszłość pełną błędów i przegranych walk. Cholernie dużo siniaków. Wspomnienia z wielu miejsc i wielu wspaniałych rozmów, pocałunków i kochania się. 

Żyłam. 

Nie mam tego wszystkiego, żadnego pewnego, żadnego na zawsze. Nie mam opowieści o wspólnym wybieraniu płytek, nie mam historii miłosnej o szczęśliwym zakończeniu. Mam wiele pięknych i prawdziwych, które są już tylko wspomnieniem.

Nie mam też już nadziei, że ktokolwiek będzie dla mnie domem.
Bo to ja jestem moim domem. 
Ktoś może być partnerem.
I to może być piękne. Ale nie wiem, czy jeszcze kiedyś będzie.

Mieszkam tu od pięciu lat. I nie wiem, czy za kolejne pięć tu będę.
I wiecie co? Dobrze jest nie wiedzieć.