Możesz zrobić bardzo ładne zdjęcie. Słodkich dzieci, pociesznych zwierzątek.
Możesz podarować komuś prezent. Ale jednak, bardzo proszę, nie oszukuj się.
Nie zbawisz świata podróżą swoją.
Ten głód mam w sobie od zawsze. Jeździć i oglądać świat! Rozmawiać z ludźmi innymi ode mnie.
Pragnienie swobodnych wędrówek, o którym pisałam już wcześniej TUTAJ.
Apetyt na włóczenie się, poznawanie, odkrywanie.
Najszybsze bicie serca zawsze powodują u mnie podróże tam, gdzie inni mówią, by nie jechać.
Albo krzywią się, pytając: "co to w ogóle za kraj?"
Największą frajdę sprawiła mi wizyta w samozwańczej Republice Górskiego Karabachu.
Jazda w wypchanych po brzegi marszrutkach, słuchanie o tęsknocie za ZSRR. Spotkania, z tymi, którzy wciąż czekają na lepsze czasy. Z tymi, którzy żyją w świecie jak ze snu, który jednak istnieje naprawdę. Z nadzieją w oczach, pustym portfelem, dziećmi biegającymi wśród ruin azerskich meczetów. Wystarczy doświadczyć tego świata choć raz, by stracić wszelką pewność: co jest prawdziwe, a co wyśnione.
Można wtedy, zupełnie niepotrzebnie, pomyśleć o sobie: "jestem wielkim podróżnikiem, lepszym niż zwykły turysta!" Warto jednak być czujnym i, zanim na dobre rozpędzi się człowiek w tym samozachwycie, zastanowić się nad sensem i niebezpieczeństwem tego poglądu. Dlaczego?
Po pierwsze, podróżowanie to egoistyczna zachcianka. Trzeba za tę przyjemność zapłacić, czasem niemało. Jasne, żeby pojechać w pewne miejsca potrzeba też odwagi, szczególnie jeśli jest się kobietą. Ale odwagą samą można podetrzeć sobie co najwyżej nos, jeśli nie stać nas na bilet czy zakupy za granicą.
W świecie, gdzie podróże są bardzo powszechne, bywają też śmiesznie tanie. Ale podróż zawsze KOSZTUJE. Jeśli nie pieniądze, to czas, jeśli nie czas, to wysiłek. I ten fakt sprawia, że podróże nie są dostępne dla wszystkich. I dlatego nie rozumiem tych, którzy czują się lepsi bo podróżują. Podróżuję bo MOGĘ i chcę. Kupuję bilet, zamiast sukienki. Kupuję bluzkę w second handzie za 3 zł, a 200 zł wydaję na podróż.
Ale ja mam ten wybór. Nie każdy go ma.
I dlatego nic nie bawi mnie bardziej niż współcześni "wielcy odkrywcy". Serio? Błagam. Nie neguję odwagi, nie neguję wiedzy, którą można zdobyć w czasie podróży. Niektórzy potrafią nawet tę wiedzę pięknie przekazać w swoich książkach, artykułach, programach. To ogromna wartość i bardzo ją cenię. Ale tak popularny ostatnio trend "rzuć wszystko i rusz w świat" za cholerę mnie nie przekonuje.
Nie przemawiają do mnie chwytliwe nagłówki "rzuciłam pracę w korpo i podróżuję". Bo to, umówmy się, też jest rodzaj luksusu. Skoro rzuciłaś pracę w korpo, to pewnie była to dobrze płatna praca. Skoro dobrze płatna, to pewnie masz mieszkanie, które np. możesz teraz wynająć. I tak dalej, i tak dalej. Oczywiście, sama na to ciężko pracowałaś, sama to zdobyłaś. Ale po raz kolejny, nie każdy ma takie wykształcenie, nie każdy ma tę możliwość. Nie ma go na przykład kobieta z kilkorgiem dzieci mieszkająca w małym mieście.
Rzuciłaś pracę w korpo? Super. Miałaś wybór. Nie każdy go ma.
Podobnie nie przekonuje mnie idea tak popularnych teraz płatnych wolontariatów. Okazuje się, że aby zrobić dla świata coś dobrego trzeba mieć wolnych co najmniej kilkanaście tysięcy dolarów miesięcznie. Nazywanie tego "wolontariatem" (sic!) jest chyba rodzajem okrutnego żartu, a może nawet najbardziej cyniczną odmianą neokolonializmu.
Poza tym, podróż jest rodzajem ucieczki. Przynajmniej dla mnie. Szlachetne pobudki odkrywania mieszają się tu z pragnieniem eskapizmu. Każdy z nas potrzebuje przecież czasem odrobiny magii.
Doskonale ubrał to w słowa Paul Theoux:
"Chciałem być nieosiągalny w Afryce. Właśnie pragnienie zniknięcia każe wielu podróżnikom wyruszyć przed siebie. Jeśli masz dość czekania w domu czy w pracy, podróż jest idealna: niech teraz czekają inni. Podróż jest swoistą zemstą za to, że wciąż musiałeś zostawiać wiadomości automatycznej sekretarce lub nie znałeś numeru wewnętrznego osoby, do której dzwoniłeś; zemstą za to, że przez całe życie zawodowe inni kazali ci czekać. — Oto przyczyny rozdrażnienia pisarza, przykutego do biurka. Konieczność czekania jest też częścią człowieczeństwa."
Samą podróżą nie naprawiam świata. Wręcz przeciwnie — świat zużywa się przeze mnie bardziej. Deptam trawniki, wypijam wodę, zanieczyszczam powietrze spalinami. Nawet będąc najbardziej świadomą podróżniczką, trudno byłoby mi nie przyznać, że z tego świata korzystam. Korzystam dla własnej przyjemności.
Uwielbiam uciekać do świata. Nigdzie nie nauczyłam się tyle, co w drodze.
Tak, sama pracuję na te podróże.
Ale wiem też, że mam szczęście, bo mogłam przecież urodzić się jako ta słodka dziewczynka, której jeden z "wielkich podróżników" zrobi zdjęcie na jakimś krańcu świata. A jego drogi obiektyw byłby najciekawszą rzeczą, jaką odkryłam.