Tęsknię za platanami. Za szarością budynków i monumentalnością placów.
Gubieniem się w przejściach podziemnych, brakiem rozkładów jazdy i pasów bezpieczeństwa.
Za widokiem Araratu, utraconego na rzecz Turcji najważniejszego szczytu Ormian.
Tęsknię za Erywaniem. Za każdym miejscem na Kaukazie, do którego stamtąd wyruszyłam.
Bo tam właśnie, zupełnie niespodziewanie, zdarzyło mi się wszystko.
Najpiękniejsze i najstraszniejsze. Tak po prostu, bez ostrzeżenia.
Miałam 22 lata. Poleciałam sama do małego kraju na Kaukazie, o którym niewiele wiedziałam. Poleciałam zamieszkać tam na dwa miesiące. Z ekscytacją i trzęsącym się ze strachu ciałem.
Miałam 22 lata, chłopaka i w perspektywie samotną przeprowadzkę do Warszawy. Po 3 latach studiowania w kameralnym, spokojnym Opolu.
Wsiadałam do samolotu nie podejrzewając jak bardzo ta podróż mnie odmieni. Ile we mnie otworzy, że wrócę zupełnie inną sobą. I, że wcale nie będę chciała wracać.
Ani do Polski, ani do dawnej siebie.
Nigdy nie zapomnę tego strachu w samym środku nocy. Gdy jechałam Ładą z lotniska Zvartnots, mijając opuszczone budynki, przemierzając nieznaną mi przestrzeń. Nie było pasów bezpieczeństwa. Oprócz taksówkarza jechały ze mną dwie poznane właśnie osoby. Do mieszkania, w którym z jedną z nich miałam zamieszkać. Oraz z osobą, która miała zostać moją przyjaciółką na lata, ale o tym przecież nie mogłam wtedy wiedzieć...
Co to za kraj, gdzie mają inny alfabet, brak dostępu do morza, a granice z Turcją i z Azerbejdżanem są zamknięte? Co to za postsowiecki kraj, w którym więcej nadziei niż szans, gdzie zamrożone konflikty i miny i ja, i ja tu musiałam przyjechać?! Gdzie ja jestem i co mnie tu spotka?
Otóż spotkało mnie wszystko. Być może byłam zbyt naiwna. A może właśnie w sam raz? Otworzyłam się całkowicie na doświadczanie, na poznawanie. Okazało się, że można żyć bez rozkładu jazdy. Że rzeczy i ceny mogą być negocjowalne, że nie trzeba za wiele planować. Że można poznawać ludzi codziennie na ulicach i oni po prostu są ciekawi twojej historii i chcą opowiedzieć ci swoją.
Okazało się też, że serce to złośliwy narząd, który w przeciwieństwie do Armenii, nie ma żadnych zamkniętych granic.
Pierwsze wędrówki po mieście, szarość miesza się z zielenią.
Tuż za miastem krajobraz żółtych gór.
Betonowe place, suche powietrze.
Ledwie trzymające się kupy marszrutki, co jak przyjadą, to będą i po co się denerwujesz, wyluzuj, po prostu się spóźnimy, godzinkę czy dwie.
Lato w pełni, historie, ludzie, rozmowy.
Czy to dzięki mnie wydarzyło się tak wiele?
Czy to ja przyciągam te historie, tych ludzi, czy oni w jakiś sposób przyciągają mnie?
A może miałam po prostu szczęście?
Zdarzyło mi się tam wszystko.
I życie i miłość i strach i śmierć.
Wbiegam do samolotu na ostatnie wezwanie. Płacząc za Erywaniem, za Tbilisi i za Stepanekertem.
Zdarzyło mi się tam wszystko.