Sztuczka. Ryzyko codziennego wstawania

Szesnaście lat temu obudziłam się bardzo słaba.




Jak zawsze po przebudzeniu odliczałam czas, by nie wstać zbyt wcześnie. 
Patrzyłam na zegar i błagałam wskazówki, by przesuwały się szybciej. 
Więcej czasu bez jedzenia – więcej wygram. 
Grałam w tę swoją grę, codziennie od nowa, sama ustalałam zasady, przesuwałam granice.

Patrzyłam na zegar. Czułam się coraz słabsza. I wtedy po raz pierwszy do mnie dotarło. 

Że ledwo oddycham.
Że zauważyli.

I to był moment. 
Kiedy zorientowałam się, że mogę umrzeć. 
I że umrę prawdopodobnie niedługo, jeśli nadal będę grała w tę dziwną grę ze sobą i ze światem. 

Że to śmiertelna gra. 

I wtedy pomyślałam, że MOGĘ umrzeć. Wszystko skończy się niedługo. Położą do twardej trumny moje kościste, białe, zimne ciało. I nigdy już nie przeżyję.

Pocałunku, seksu.
Miłości.
Podróży na jakiś koniec świata.
Wiatru, kiedy zjeżdża się z górki na rowerze.

Dotykania.
Latania.
Zapachu lipcowego powietrza.

I wtedy pomyślałam, że MOGĘ żyć. Wszystko może znów się zacząć.
Ale wcale nie musi.
Ja NIC nie muszę.

Mam i zawsze będę mieć tę wolność.

Wybieram inną opcję. Bardziej ryzykowną i bardziej męczącą. Ze świadomością, że kiedyś umrę i tak, ale zanim to się stanie, mogę jeszcze żyć, szukać, doświadczać.

Zabrać się w świat.

Podejmuję ryzyko. Ryzyko, że jednak nie wypali, nie wyjdzie jak chciałam, że przegram. 
Ryzyko codziennego wstawania.

Bo przecież.

Kończy się zawsze tak samo: śmiercią. Wcześniej jednak było życie, zamknięte w paplaninie, bla, bla bla… Pokryte osadem ze słów i dźwięków. Milczenie to czucie, emocje, lęk. Nieliczne, nietrwałe przebłyski piękna. A po nich nędza i ludzkie nieszczęście. Wszystko to przykryte wstydem istnienia, bla, bla, bla... To co poza, jest poza. Nie zajmuję się tym, co gdzie indziej. Niech więc rozpocznie się ta powieść. Przecież to tylko sztuczka. Tylko sztuczka. 

(Paolo Sorrentino)